sobota, 24 marca 2012

Rozdział 3

Hmmm, nikt nie czyta, noo ale cóż, piszę ponieważ mam na to ochotę. Więc tych nielicznych którzy czytają, zapraszam na następny rozdział.

--------------------------------------------------------------------------------


Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Kiedy nie zareagowałam, rodzicielka ze złością weszła do pokoju.
- Loretto! Koniec tego. Siedzisz w domu od tygodnia! W tej chwili podnoś ten tyłek z tego łóżka! Takie nie ruszanie się przez większość czasu nie jest dobre dla dziecka! Patrz jaka ładna pogoda! Wstawaj! Camille czeka na Ciebie da dole, idziecie się przejść.
 Nie słuchałam dalej. Obróciłam się na drugi bok,  po raz kolejny mając wyjebane na cały świat. Tym razem jednak nie dane mi było zaznać spokoju. Kiedy w końcu mama wyszła z pokoju, od razu wparowała do niego Camille.
- Mam dość. Booże, dziewczyno, coś ty ze sobą zrobiła?!- krzyknęła dostrzegając moją twarz.- Ale to nic, trochę makijażu i będziesz jak nowa. Poza tym co ty sobie myślałaś?! Od tygodnia dzwonie do ciebie, piszę esemesy, przychodzę tu a ty nic! Wstawaj, w tej chwili. Idziemy na kawe, moja panno, jest za ładna pogoda na spędzanie czasu samemu w czterech ścianach!
-Nie chcę go spotkać- szepnęłam, na co mojej przyjaciółce prawie z orbit oczy wyszły.
- Ty... mówisz! Dzięki Ci, panie... Już myślałam, że będę musiała stosować jakąś terapie antystresową na ciebie. Poza tym... Nie ma go- dodała po chwili.- Pojechał na plan filmowy razem z Seleną. Tydzień temu, zaraz po waszej... konwersacji.
Po tych słowach, postanowiłam z niechęcią podnieść się z łóżka. Chociaż miałam ogromną ochotę spędzić resztę życia z kubełkiem lodów w swoim ciepłym łóżku, wiedziałam że to nie jest odpowiednie zachowanie. Szczególnie teraz, kiedy spodziewałam się dziecka.
Założyłam więc krótkie spodenki, ulubiony szeroki podkoszulek opadający na jedno ramie z flagą ameryki i czerwone conversy. Tradycyjnie chwyciłam pomadkę do ust i stwierdziłam że jestem gotowa do wyjścia.
Camille czekała na dole, a gdy tylko mnie zobaczyła wybuchła śmiechem.
- Co? Brudna jestem?- zapytałam, nie rozumiejąc.
- Wyglądasz jak chodzący trup, skarbie. Chodź, zrobię ci lekki make up.
Kiedy w końcu wypuściła mnie ze swoich szponów, przejrzałam się w lustrze.
- Wow, ty to umiesz czynić cuda. Ja myślałam, że lepiej niż wyglądałam wcześniej, być nie może- posłałam jej szeroki uśmiech, który zagościł na moich ustach pierwszy raz od tygodnia.
- Wiem. Dzięki.- puściła mi oczko, po czym pociągnęła do drzwi.
Przełamałam swój strach i wyszłam na świeże powietrze, zachwycając się zapachem lata, słońcem i wszechogarniającą zielenią.
******
Kiedy zjadłyśmy po 4 gałki lodów, wypiłyśmy kawę i zjadłyśmy wielką paczkę czipsów, stwierdziłyśmy że pora wracać. Pierwszy raz od tygodnia zamiast płakać przez swoje problemy, myślałam tylko o tym aby nie zacząć płakać ze śmiechu, a gdy w końcu po kilku godzinach stwierdziłyśmy, że pora wracać, byłam tak wdzięczna Camille, jak chyba jeszcze nigdy w życiu.
Właśnie weszłyśmy przez ogrodzenie na teren mojego domu, gdy zobaczyłam na schodach siedzącą postać. W blasku księżyca nie widziałam dokładnie twarzy tej osoby, jednak gdy podeszłam bliżej, zauważyłam czapkę z daszkiem i wyglądające spod niej, duże, głębokie, brązowe oczy. 
A kiedy się odezwał, poczułam w brzuchu lekkie kopnięcie. 
- Cześć Lyn. Chyba musimy pogadać- szepnął, rzucając znaczące spojrzenie w stronę mojego brzucha.
--------------------------------------------------------

xoxo, Mrs. Berdy <3

1 komentarz: