czwartek, 15 marca 2012

Rozdział 1

Mam nadzieję, że prolog się Wam podobał, a teraz serdecznie zapraszam na rozdział 1. Przepraszam że taki krótki, jednak przeżyłam bardzo ciekawa historię z tym rozdziałem, musiałam go pisać od początku i już niestety nie wyszedł aż taki długi.

Zapraszam do czytania <3

------------------------------------------------------------------------

5 TYGODNI PÓŹNIEJ


Któryś dzień z kolei nie mogłam się obudzić. Budzik dzwonił w najlepsze, podczas gdy mój umysł nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Przewróciłam się na drugi bok, próbując uciec z objęć Morfeusza, lecz udało mi się to dopiero gdy poczułam nadchodzące mdłości. Szybko podniosłam się z łóżka i pobiegłam do toalety.
- Skarbie, co się dzieje?- zapytała z troską mama.
- Nie wiem, pewnie czymś się zatrułam wczoraj w McDonaldzie. Zaraz powinno mi przejść.- mruknęłam, ciągle pochylona nad ubikacją.- Zrobiłabyś mi coś do jedzenia? Proszę cię, jestem masakrycznie głodna.
Mama mruknęła coś pod nosem, po czym skierowała się w stronę kuchni. Po chwili powoli podniosłam się z podłogi i stanęłam przed lustrem.
- Lori, jesteś strasznie blada. Trzeba zacząć spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu.- mówiłam do siebie.
Gdy umyłam zęby, postanowiłam zobaczyć co dobrego mama przygotowała mi na śniadanie, jednak gdy tylko poczułam zapach jajecznicy na bekonie, moje ciało jakby odruchowo obróciło się i pobiegło z powrotem do łazienki.
Jakiś czas później, gdy udało mi się w końcu ogarnąć i wyszłam z toalety, skierowałam się do pokoju. Ubrałam nowe dżinsy, fioletowy sweterek zakładany przez głowę i spięłam włosy w długiego warkocza, a później wyszłam aby uciec jak najdalej od zapachów unoszących się w całym domu. Drażnił mnie zapach perfum mojej siostry, Francesci, który nigdy wcześniej mi nie przeszkadzał. Drażnił mnie zapach obiadu z kuchni. Drażnił mnie nawet zapach książek w moim własnym pokoju.
Szłam powoli w kierunku spożywczaka kilka metrów od mojego domu, gdzie kupiłam princess'ę i bardzo kwaśne jabłko. Przegryzałam jedno drugim kierując się w stronę parku, a gdy dotarłam na miejsce usiadłam na ławce spoglądając na parę siedzącą kawałek dalej.
Zaczynał wkurzać mnie ten widok. No bo dlaczego wszyscy mają prawo do szczęścia, a ja nie? To nie było fair.
Rozdrażniona, wstałam z ławki, tym razem wgryzając się w jabłko. Ostatnio miałam dziwny apetyt.
Najchętniej jadałam kiszone ogórki, przejadając je czekoladą, czy lodami.
Czym bardziej byłam pogrążona w myślach, tym bardziej byłam pewna że coś jest nie tak. Dopiero wtedy zorientowałam się, że już bardzo długo nie miałam miesiączki. Zdenerwowałam się. Jakim cudem? Nie mogłam być... Nie mogłam być przecież w ciąży. Nie miałam jak... I w tamtym momencie przypomniała mi się impreza, a właściwie jej fragmenty. Chociaż nie dużo wiedziałam z tamtego dnia, to aż za dobrze pamiętałam poranek następnego, gdy obudziłam się obok faceta o głębokich, brązowych oczach.
Oprzytomniałam w jednej chwili. Czy to możliwe, że my jednak..? Czy on...? Czy my...?
- KURWA!- krzyknęłam, po czym zmarana próbowałam schować głowę pod sweterek.
Prawie biegłam w stronę apteki. Gdy w końcu zdyszana stanęłam przy okienku, wyjąkałam prośbę o test ciążowy.
- A najlepiej od razu 7 tych testów poproszę- krzyknęłam za odchodzącą od lady starszą panią. Spojrzała na mnie pogardliwie, mrucząc pod nosem coś o tym, że w tych czasach trudno o szanującą się młodą kobietę. Zapłaciłam za zakup, podziękowałam krótko i przesunęłam się dalej aby schować wszystko do torby. Przełknęłam ślinę tak głośno, że byłam pewna iż osoba za mną to usłyszała, widząc twarze małych bobasów uśmiechające się do mnie z opakowań. Wyszłam z tamtego pomieszczenia jak najszybciej.
Wróciłam do domu, zrobiłam testy, po czym czekałam.
Ze zdenerwowania, aż rozwaliłam łokciem szklankę, stojącą sobie niewinnie na biurku.
Kiedy w końcu doczekałam się wyników, prawie zemdlałam. Na wszystkich testach, obok jednej kreski będącej tam od początku, wyłoniła się kolejna co według "instrukcji obsługi" zwiastowało ciążę.
- Co ja teraz zrobię?! Jak ja powiem rodzicom?! Jak ja... my... sobie poradzimy?!- krzątałam się niespokojnie po pokoju. Byłam pewna tylko tego, że nigdy w życiu nie zgodzę się na aborcję lub adopcję. I chociaż nie miałam najmniejszej ochoty aby zostać matką w wieku szesnastu lat, nie miałam innego wyjścia. Miałam zamiar wziąć całkowitą odpowiedzialność za swoje nieodpowiedzialne zachowanie, chociażby miało to znaczyć koniec realizowania własnych marzeń.   

-------------------------------------------------------------------------

Co myślicie? <33

xoxo Mrs. Berdy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz